Enola Holmes patronką domówki.
Od jakiegoś czasu planowałyśmy z najstarszą jej kolejne nastoletnie urodziny, pomimo nieuniknionego ograniczenia liczby gości. Ponieważ bardzo polubiła przygody Enoli Holmes, przyjęcie postanowiłyśmy urządzić w stylu siostry Sherlocka. A. poznała ją trochę od końca, bo najpierw w wersji komiksowej, ostatnio oglądaliśmy film, a dopiero teraz przyszedł czas na książki. Szalone przygody młodocianej adeptki sztuki detektywistycznej, której już samo imię to anagram, okazały się dla nas bardzo fajnym źródłem inspiracji.
Czytanie kopalnią pomysłów.
Komiksami dziewczyny są zachwycone, szczególnie A., która od zawsze rozczytywała się w książkach o detektywach. Ma na swoim koncie całą serię o Lasse i Mai Zakamarków, Bandzie Spaghetti wyd. Wilga, a z „Podręcznikiem Detektywa” wyd. Zielona Sowa, swego czasu się nie rozstawała.
Na film czekałyśmy z wielką ciekawością i choć do wielu rzeczy można się przyczepić (scena, w której babcia morduje swojego wnuka – młodego markiza, który cudem przeżywa, była dla moich córek równocześnie straszna i niekonsekwentna), to przesłanie, że „dziewczyny mogą wszystko” zrekompensowało te niedociągnięcia.
W świecie kodów, szyfrów i tajemniczych wiadomości.
Jakie były urodziny wzorowane na przygodach młodej detektywki, która nie cofnęła się przed żadną przeszkodą, a szyfry i łamigłówki to jej chleb powszedni?
Oczywiście pełne zakodowanych wiadomości i podpowiedzi, które krętymi drogami prowadziły do skarbu – pełnej cukierków piniaty zrobionej odpowiednio wcześniej przez jubilatkę. Szyfry zapożyczyłyśmy od samej Enoli, jak ten liczbowy, ale przydało się też doświadczenie A. z wakacyjnych wyjazdów – szyfry literowe gaderypoluki, czy „malinowe buty”. Nie mogło oczywiście zabraknąć kwiatów, których mowy nauczyła Enolę jej mama.
Od piwnicy aż po dach.
W piwnicy dziewczyny odnalazły list napisany atramentem sympatycznym (sokiem z cytryny), który zdradził swą treść dopiero ogrzany płomieniem świecy. Do odnajdywania kolejnych podpowiedzi potrzebny im był również zmysł dotyku i węchu. Do niektórych wiadomości trzeba było użyć lustra, inne zostały ukryte w obrazku na ścianie, a jeszcze inne w jednej z książek w biblioteczce A. Oczywiście nie mogło zabraknąć stałego punktu programu – zdobienia pierniczków i kalamburów, które potrafią rozruszać nawet tych najmniej zabawowo nastawionych.
Nieidealnie, ale z radością.
Przyjęcie, z uwagi na pandemię, było kameralne, ale A. docenia, że w ogóle doszło do skutku. Ja mam małą satysfakcję, że tym razem tańce z tiktoka nie były pożądaną konkurencją dla zabawy offline. Nie wszystko nam się udało: pomyliłam się w zaszyfrowywaniu jednej z wiadomości, a soku z cytryny użyłyśmy za mało i pokazała się co któraś litera. Na szczęście radości z zabawy nie było przez to mniej.
O rany! Ale bombowe urodziny, Dominiko! Sama chętnie wzięłabym w takich udział. 🙂 Gratuluję pomysłów, weny twórczej, wykonania – trochę wiem, ile to wysiłku. Przyjemnego, bardzo owocnego, ale jednak wysiłku. 🙂
Marto, dziękujemy bardzo! My, bo bez wydatnego udziału A.w przygotowaniach pewnie bym się nie podjęła:) A Ty przecież oczywiście, że wiesz, bo nie raz ja z podziwem czytałam, jakie Ty wymyślasz urodziny! Nie zapomnę tych wierszowanych zagadek, kapcie mi spadły z wrażenia!