Kintsugi. O tym, jak dzieci pomnażają to, co włożyliśmy.

Osiedlowy dom kultury prawdziwym skarbem.

Dziewczyny od lat chodzą do osiedlowego domu kultury na zajęcia dodatkowe. W miarę, jak coraz bardziej krystalizowały się ich zainteresowania, z części rezygnowaliśmy. Mam wiele wspomnień z tych początków, kiedy zajęć było sporo i zajmowały nam np. całe wtorkowe popołudnia. Jedna delikwentka była na tańcu, czy plastyce, a ja zabawiałam pozostałe czekające na swoją kolej. I tak na zmianę.

Pani Dorota z plastyki objaśnia nam świat.

To właśnie wtedy wszystkie trzy chodziły na zajęcia plastyczne (oczywiście każda na swoje) do pani Doroty, która wyczarowywała z nimi prawdziwe cuda. I to od niej usłyszałam słowa, które od zawsze, ale dzięki temu jeszcze bardziej świadomie, przyświecały naszemu byciu z dziećmi. Tłumaczyła nam, rodzicom, że już w pracach plastycznych kilkuletnich brzdąców widać, ile czasu z nimi spędzamy. Nie tylko to, jak posługują się nożyczkami, czy farbami. Ale, przede wszystkim, to, ile im czytamy, tłumaczymy i pokazujemy świat odpowiadając na tysiące pytań. Że widać to w stopniu, w jakim rozbudowane i uszczegółowione są ich prace.

Z dziecka wyjmiesz tyle, ile włożysz.

Znacie te słowa: „z dziecka wyjmiesz, tyle, ile włożysz. Nie więcej.”? Bardzo się z tym zgadzam. I jeszcze z czymś: dziecięca wyobraźnia i kreatywność nie zna granic, wystarczy jej tylko nie przeszkadzać. Nie przeszkadzać – umożliwiając rysowanie, lepienie, klejenie, wycinanie, malowanie, nawet jeśli oznacza to wychodzenie poza ramy kartki i rysowanie po ścianach. Nie przeszkadzać w naszym wydaniu, to chodzić na warsztaty kreatywne, plastykę i tańce w domu kultury, Jarmark Świętojański, Etnomanię i inne pikniki, gdzie, co stoisko to jakieś fajne twórcze zajęcia. Nie przeszkadzać to zrobić święto z wyjazdów na targi książki, a wizyty w muzeach uważać za fantastyczną atrakcję.

Dobrze, że jest uparta.

Jak A. powiedziała, że sklei poharataną cukierniczkę ze zdjęć, pierwszym moim odruchem było: „dziecko, lepiej nie, jeszcze się pokaleczysz” – a potem machnęłam ręką ze sceptycyzmem: co z tego da się uratować. No i zaskoczyła mnie. Pomysłem, wykonaniem, pracą jaką w to włożyła, przy zamkniętych drzwiach swojego pokoju, żeby nikt z nas za wcześnie nie podglądnął, co z tego wyjdzie.

Dzieci uczą nas.

I chyba jednak zmieniam zdanie na: „dzieci pomnażają to, co wkładamy”. Grunt to nie przeszkadzać, umożliwiać, nie podcinać skrzydeł swoją obtłuczoną już raczej nie-wiarą. A wtedy przydarza się coś pięknego – dziecko swoją wyobraźnią, jak złotem, skleja te pęknięcia na wzór japońskich mistrzów kintsugi. A my, tacy bez złudzeń, zyskujemy coś niepowtarzalnego: nadzieję i wiarę w sens.

Zafiksowanie, czy rozwój?

Słowa Pani Doroty przypominają jeszcze o czymś bardzo ważnym: teorii Carol Dweck na temat „ fixed mindset” i “growth mindset”, znacie? Możesz się zafiksować: jaki się urodziłem, taki jestem. Jedni rodzą się utalentowani, a inni nie, więc nie ma co podskakiwać, tylko pogodzić się ze swoją „średniością”. „Growth mindset” z kolei to stan umysłu, w którym umiejętności z jakimi się rodzisz traktujesz jako punkt wyjścia do pracy, nad tym, żeby się rozwijać i stawać coraz lepszym. Skoro efekty widać już u kilkulatków, to co nasze dzieciaki mogą z siebie  wyczarować przez całe swoje życie?!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *